sobota, 21 stycznia 2017

[4] Rozdział IV - ,,Planowanie"

Either

Gdyby ktoś mi powiedział, że któregoś dnia zostanę potraktowana i obsłużona jak królowa, to w życiu bym nie uwierzyła, a znając siebie, wyśmiałabym tę osobę, mówiąc, iż prędzej świnie zaczną latać, niż spotka mnie coś takiego. Teraz jednak zmieniłam zdanie i nie ukrywam, byłam zachwycona takim obrotem sprawy. Chociaż z drugiej strony, cały mój plan odwdzięczenia się jakoś wziął w łeb, przez co gdzieś tam głęboko we mnie tliła się irytacja i niezadowolenie z tego powodu. Miałam cichą nadzieję, że kiedyś, a raczej już niebawem, nadarzy się jakaś inna sytuacja, w której będę mogła pokazać swoją wdzięczność za okazaną mi dobroć. A do tego czasu zmuszona byłam do dodatkowego wysiłku i wytężenia swojego umysłu.
- Dzień dobry — nie chcąc okazać swoich złych uczuć, mruknęłam coś pod nosem, spoglądając na ,,kucharza" w postaci Stone'a, który aktualnie mieszał coś w wielkim kotle. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i bez słowa wskazał miejsce przy stole, ale zanim podeszłam, zdążyłam jeszcze przyjrzeć się całej kuchni. Już od progu czuć było można magię przepełniającą to pomieszczenie, które składało się z kilku wiszących i stojących, jasnobrązowych szafek oraz różnego rodzaju poukładanych na półkach niezwykle błyszczących półmisków. Pośrodku pokoju stał potężny, drewniany stół, na którym na białym haftowanym obrusie, pichciły się wykwintne potrawy, owoce, przystawki, a nawet i desery. Nad stołem znajdował się piękny, kryształowy żyrandol, rzucający przez światło kolorowy blask. Dosłownie wszystko ozdobione było pięknie pachnącymi, świeżymi kwiatami a gdzieniegdzie dostrzegłam zawieszone na ścianach frędzelki z papieru. Podłoga wykonana była z modrzewiowych desek, a niedaleko okna nieco w ścianie umieszczony został ogromny, metalowy kocioł, a pod nim żarzące się kłody. Piękna, a jednocześnie stara kuchnia przypominała mi trochę nasz domek letniskowy nad jeziorem, gdzie bawiłam się jako dziecko. Przystanęłam przy stole i zawahałam się, czy aby na pewno mogę tutaj usiąść, bo krzeseł było więcej, niż nas. Zastanawiałam się, czy mój gospodarz nie spodziewa się czasem towarzystwa. ,,Tyle jedzenia na dwie osoby, to z pewnością spora przesada" - pomyślałam zdziwiona, ale po chwili opanowałam się i usiadłam przy kącie, tuż obok ,,głównego" miejsca dla najważniejszej osoby w Tym domu.
- Witaj. Dobrze spałaś? - luknęłam na niego spode łba, dokładnie mu się przyglądając. Był bardzo przystojny i o wiele młodszy, niż początkowo myślałam. Wysoki, dobrze zbudowany o mocnych rysach twarzy z jasną, trochę bladą cerą, która kontrastowała z jego kruczo-czarnymi, krótkimi włosami oraz delikatną, prawie niewidoczną bródką. Do tego dochodziły demoniczne, czerwone oczy oraz ostre, wampirze zęby, które spokojnie mogłaby rozszarpać kogoś na strzępy... Na oko mogłabym mu dać maksymalnie trzydzieści parę lat, chociaż facet zarzeka się, że jest starszy od mojego dziadka, co jest fizycznie niemożliwe. Chyba że tak jak myślałam, jest wampirem, ale przecież wtedy nie mógłby wyjść na słońce, co nie? Żadna opcja nie wydawała mi się na tyle racjonalna, by pasowała do Stone'a, a w takim razie pytanie nasuwa się samo — KIM ON DO CHOLERY JEST!?
- Tak, dziękuje — uśmiechnęłam się delikatnie, gdy postawił przede mną miskę z parującą zupą, po czym sam usadowił się przy stole tuż obok mnie. Nie wiedziałam jak mam się zachować, bo być może panowały tu inne zasady, niż tam, gdzie zostałam wychowana. Moje obawy zostały jednak szybko rozwiane, gdy usłyszałam ciche ,,Smacznego". Już bez protestów i jakiegokolwiek myślenia złapałam za łyżkę, wręcz rzucając się na jedzenie. Może było to niegrzeczne z mojej strony, lecz głód wygrał ze zdrowym rozsądkiem i jakoś nie specjalnie przejmowałam się teraz dobrymi manierami. Liczyłam się tylko ja i gorące papu, którym poparzyłam sobie język. Syknęłam z bólu, a w zamian otrzymałam szczery śmiech Stone'a.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytałam oskarżycielsko, łapiąc za szklankę z zimną wodą, którą opróżniłam na jednym wdechu. O mało się nie zakrztusiłam, ale ten fakt zrzućmy na inny plan...
- Z. Niczego. Naprawdę — spojrzałam na niego jak kot widzący swoją namalowaną kreaturę, gdy ten sapnął między salwami śmiechu, próbując powstrzymać turbulencje swojego ciała. Trwało to chwilę, no może ciut więcej, gdy w końcu się opanował i zerknął na mnie. W jego oczach dostrzegłam dziki błysk, który tak szybko, jak się pojawił, tak zniknął, a może tylko mi się zdawało? - Wybacz, po prostu już dawno nie miałem tak zabawnego towarzystwa — posłał w moją stronę swój promienny uśmiech, po czym wrócił do jedzenia. Zamyśliłam się na chwile. Może moja sytuacja nie jest aż tak bardzo beznadziejna, jak myślałam? W końcu nie jestem sama. Mam dach nad głową i pożywienie, a te czynniki są przecież najważniejsze, ale mimo tego wciąż zadawałam sobie pytanie, kim jestem i skąd przybyłam. To robiło się powoli denerwujące, bo ilekroć próbuje nie myśleć, tym bardziej mi to nie wychodzi, a wręcz ściąga na samo dno, przytłacza swoim ciężarem i choć w głowie miałam pustkę jak w polskim sejmie, usta suche niczym japa na kacu, a oczy rozbiegane we wszystkie strony, jakby wokół szukały jakiegoś punktu zaczepienia, to nadal nie potrafiłam przestać się zamartwiać. Moją jedyną deską ratunku był nie kto inny jak Stone, który właśnie patrzy na mnie, jakby na coś czekał...
- Przepraszam, zamyśliłam się, co mówiłeś? - potrząsnęłam głową, chcąc oderwać się od amoku, w jaki wpadłam. O dziwo pomogło, choć byłam pewna, że nie na długo.
- Pytałem, czy nadal Cię coś boli, bo niekiedy robisz minę męczennicy? - na jego pytanie otworzyłam szerzej oczy, bo naprawdę nie wiedziałam, że tak robię. Nie mniej jednak to nie ból fizyczny, wykrzywiał moją twarz, a psychiczny, który niszczył mnie od środka, lecz jak ja mam mu to powiedzieć, w jaki sposób wyjaśnić? - Wczoraj opatrzyłem Ci tę głęboką ranę, ale z tego, co zdążyłem zauważyć, miałaś kilka innych dużych zadrapań. Będziesz musiała je obwiązać na jakiś czas Celistynem.
-Celistynem? - spojrzałam na niego marszcząc brwi — A co to takiego? - spytałam po chwili, gdy nie otrzymałam odpowiedzi na pierwsze pytanie. Stone mruknął coś pod nosem, ewidentnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Ściągnął brwi w konsternacji, jakby szukał odpowiednich słów, po czym podrapał się po brodzie.
- Po waszemu nazywa się to, podajże bandaż — rzekł w końcu z poważną miną, a ja, zamiast go słuchać, to zastanawiałam się nad sensem jego słów, bo co też miał na myśli mówiąc ,,Po waszemu!". Czyżby wiedział coś, czego nie wiem ja, ale nie chciał mi tego przekazać, tylko dlaczego? - Rośnie wysoko w górach, ale można go też kupić na rynku. Przejdziemy się później, jeśli będziesz na siłach — w mojej głowie powoli zaczął ukształcać się pewien plan, który zamierzałam wkrótce zrealizować, a spacer do miasta może być moją jedyną opcją! Nie miałam innego wyjścia, musiałam działać od razu!
- Nic mi nie jest. Kiedy ruszamy?! - spytałam gwałtownie wstające ze swego miejsca i przewracając przy tym krzesło, które z łomotem opadło na podłoże. Po chwili słychać było tylko trzask łamanego drewna i mój nierówny oddech.
- Ouu...Ups... - spojrzałam przepraszająco na swojego gospodarza, od razu zabierając się za naprawę, lecz powstrzymał mnie, łapiąc za moje ramię.
- Spokojnie, sam to zrobię.
- Naprawdę przepraszam, ja nie chciałam... - zaczęłam się tłumaczyć, choć wiedziałam, że to bezcelowe. Nie dość, że przyjmuje mnie do swojego domu, daje wszystko, czego potrzebuje i nie żąda niczego w zamian, to ja jeszcze rozpierdalam mu tak pięknie wykonane siedzenie... Gorzej, już chyba być nie może...
- Nic się nie stało, te krzesła już takie są. Wystarczy lekkie stłuczenie, a już się psują. - starał się mnie pocieszyć, lecz ja wiedziałam swoje i dlatego nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Uparcie wpatrywałam się w swoje dłonie, które w tej chwili wydawały mi się takie interesujące. Nie dane mi było długo się tym nacieszyć, gdyż Stone podniósł mój podbródek, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy, co też uczyniłam. Obawiałam się ujrzenia w nich złości, gniewu, lecz nic takiego nie dostrzegłam. Patrzyły na mnie raczej z uśmiechem, zaufaniem, ojcowską miłością i czymś jeszcze czego nie potrafiłam nazwać słowami. - Przestań się zadręczać, to tylko krzesło, które da się naprawić, więc nie smutaj mi tutaj, tylko się uśmiechnij — nie wiem co, zrobił, ani jak to zrobił, lecz na mojej twarzy uformował się serdeczny uśmiech, który od razu odwzajemnił — Do miasta pójdziemy za godzinę. Najpierw musisz nabrać siły, dlatego proszę, byś dokończyła posiłek. W razie, gdybyś była jeszcze głodna, to stół jest do twojej dyspozycji. - moje oczy znów wyglądały jak pięciozłotówki, co nie uszło jego uwadze, bo już po chwili usłyszałam cichy chichot — Uprzedzając twoje pytanie, to wszystko jest dla nas. Nie spodziewam się nikogo, chyba że wpadnie do mnie ktoś, co jest mało prawdopodobne.
- Nie martwisz się, że jedzenie się zepsuje?
- Nie i tobie też radze o tym nie myśleć.
- Dobrze, dziękuje -westchnęłam cicho, siadając z powrotem na miejsce, tyle że na innym krześle. Wciąż było mi głupio, chociaż nie dawałam tego po sobie poznać. Nie chciałam zrobić mu przykrości ani go zasmucać, tym bardziej po tym wszystkim, co od niego otrzymałam.
- Nie ma za co. Twoje towarzystwo bardzo mi się podoba. Od tak dawna nie miałem gości, że już zapomniałem, jak to jest — uśmiechnął się czarująco i byłam pewna, że nie kłamie. Tylko pytanie, dlaczego nikt go nie odwiedza? - Czuj się jak u siebie w domu... - u siebie będę, gdy w końcu się dowiem prawdy...

*********************************************

TAM DA RA DAM! 1604 słów! Awww, jestem strasznie zadowolona z tego rozdziału, bo jest najdłuższe ze wszystkich dotąd, i co z tego, że nudny, jak na spotkaniu rodzicielskim w szkole?
Mniejsza o to, komentujecie i gwiazdkujcie xD Co sądzicie o Stone? Jaki według was jest? Czy będą z nim kiedyś problemy? Czy okaże się wrogiem, czy przyjacielem? Domyślacie się, jaki plan ma Either i czy dowie się w końcu, kim jest? Czekam na wasze opinie moi kochani ^.^
Niestety dopiero w sobotę będę w stanie dodać kolejny rozdział. Do tego czasu, zapraszam do czytania!

sobota, 26 listopada 2016

[3] Rozdział III - Życie, jak w Madrycie

"W miejskim stopionym palenisku nieoczekiwanie patrzymy z ukrytym wyrazem twarzy przez pewien czas na ściany, które się zacieśniały"

Either 

Leżałam na ogromnym, bogato zdobionym łóżku, pod atłasową, białą pościelą z niebieskimi akcentami w postaci rozrzedzających się ogników. Zastanawiałam się nad tym wszystkim, co mnie spotkało. Z jakimi przeciwieństwami będę zmuszona się zmierzyć, by odkryć prawdę, bo w końcu nie pamiętam, kim jestem ani nie wiem, skąd wzięłam się w tej dziwnej krainie. Jedynie czego byłam pewna, to to, że nie zostanę tu długo. Nie mogę. Muszę ruszać, nawet jeśli niedługo miałabym pożegnać się z tym światem, czego jednak zrobić nie zamierzam, ale kto wie, co będzie za miesiąc? - pomyślałam zrezygnowana, wpatrując się w krajobraz przed sobą i byłam wdzięczna Stone za łóżko przy parapecie. Chociaż nie mogłam w nocy spać, a ciało piekło żywym ogniem, to nie czułam się zmęczona. Wręcz przeciwnie miałam ochotę iść tam, gdzie poniesie mnie przeznaczenie. Dlaczego zatem tu jestem? Proste pytanie a tak trudna odpowiedź. Bo się bałam? Może dlatego, że strach przed odkryciem mojego istnienia był aż tak straszny, że moja podświadomość celowo wypiera każdą moją próbę przypomnienia sobie czegoś z przeszłości? Nie wiem, co jest prawdą a co kłamstwem, lecz muszę walczyć i może się czegoś dowiem.
- Siedzenie na dupie w zamkniętych czterech ścianach mi nie pomoże - szepnęłam hardo do siebie, rzucając ostatnie spojrzenie w horyzont, gdzie powoli już świtało. Chwilę później wstałam, gdy pierwsze promienie słońca, wpadające do pokoju przez duże, marmurowe okna musnęły moją twarz. Sięgnęłam po nowe ubrania, które Stone przyniósł mi ubiegłej nocy i choć były na mnie za duże, to cieszyłam, że w ogóle je mam. Mieć, a nie mieć to duża różnica, a ja nie mogłam pozwolić sobie na wybrzydzanie. Nie w tej sytuacji... Mimochodem wróciłam myślami do ubiegłej nocy. Na samo wspomnienie momentu, w którym mój... znajomy zdjął z siebie płaszcz i kapelusz ciarki przeszły mi po plecach. Oczywiście wiedziałam, że nie wypada zachowywać się niewłaściwie, dla kogoś, kto przyjął Cię z otwartymi ramionami ranną i zagubioną. Dał czyste ubranie, zapewnił wygodne posłanie, nakarmił i jeszcze opatrzył twoje rany. Byłam mu za to wdzięczna, nawet jeśli się go bałam. Zdusiłam wszystkie złe odczucia i za wszelką cenę starałam się pokazać swoją wdzięczność za okazaną mi dobroć. W tym celu wstałam nieco wcześniej, by zrobić gospodarzowi śniadanie, i miałam cichą nadzieję, że nie zruga mnie za mój czyn. Nie chciałabym dostać opierdol, gdy w grę wchodziły podziękowania, ale jeśli się nie pośpieszę, to mój plan diabli wezmą! Rozejrzałam się po wnętrzu, w którym spędziłam noc. Z tego, co już wcześniej zauważyłam, a raczej poczułam ściany w kolorze kości słoniowej były niedawno malowane. Świadczyło o tym brak plam, świeży kolor i prawie niewyczuwalny zapach farby. Po prawej stronie od drzwi stał potężny, ciemnobrązowy zegar z kukułką, ozdobiony przedziwnymi ślaczkami w kształcie ślimaka. Po lewej zaś w zagłębieniu znajdowały się półki wyłożone po same brzegi książkami. Naprzeciwko baldachimowego łóżka widniał jarzący się ogniem kominek a na nim wyłożone pięknymi obramowaniami zdjęcia przeróżnych zwierząt, roślin oraz pejzaży. Po przeciwnej stronie tuż przy oknie znajdowała się obszerna, drewniana szafa oraz wielki czarny, plazmowy telewizor. Zszokowana zatrzymałam wzrok właśnie na nim. Ciekawa byłam czy mają tu kablówkę. Może nie jest tak wcale daleko od cywilizacji i być może już niedługo znajdę odpowiedzi na dręczące mnie pytania? Z tą myślą ruszyłam do niewielkich drzwi w rogu pomieszczenia, które prowadziły do łazienki. Jakież było moje zdziwienia na widok funkcjonalnego prysznica z bieżącą wodą, pralki i suszarki oraz zwykłej, najzwyklejszej ubikacji! - Boże Błogosław Amerykę! - krzyknęłam w sufit, prawie płacząc ze szczęścia, bo spodziewałam się raczej kubła z wodą do kąpieli i wielkiej dziury w podłodze do załatwiania potrzeb fizjologicznych. A tu taka miła niespodzianka. Szybko ściągnęłam z siebie przepocone ubrania, wzięłam prysznic i wreszcie umyłam włosy. Myślałam, że zwariuje z tą brudną głową! Chwilę później stałam już przed lustrem i z oszołomieniem wpatrywałam się w swoje tak dziwnie znajome, a jednak obce odbicie. Przed sobą zobaczyłam młodą, dziewiętnastoletnią nastolatkę o bujnych i długich, rudych włosach sięgających aż do bioder, zielonych oczach i kremowej cerze oraz ,,całkiem" zgrabnej figurze. Uśmiechnęłam się do siebie, bo nie byłam taka brzydka, jak z początku myślałam, lecz mimo odpoczynku i gorącej kąpieli na moim ciele pozostały rany i zadrapania. Trochę minie nim znikną, a wyglądały okropnie! Westchnęłam ciężko, narzucając na siebie ubranie, po czym wyszłam z toalety i ruszyłam do kolejnych drzwi. Otworzyłam je i momentalnie poczułam zimny przeciąg. Na moje nieszczęście nie znalazłam suszarki, więc prawdopodobieństwo, że zachoruje, było jak milion do jednego. Zwinnie przedostałam się do oświetlonego świecami holu, po czym zeszłam drewnianymi schodami w dół do kuchni. Stanęłam jak wryta z rozdziawioną buzią w przejściu, tępo wpatrując się w stół. Pięknie, mój plan poszedł się jebać - sapnęłam w myślach...

---------------------------------------------------------------------------------------------- 

Zapewne każdy zauważył mój odosobniony tryb pisania. Nie wiem czemu, tak już mam. Nie umiem pisać jednym stylem, ale mam nadzieje, że to wam nie będzie przeszkadzać :D BARDZO wszystkich przepraszam za takie opóźnienia. Niestety mam dość duże problemy rodzinne, mało śpię, nie potrafię się na niczym skupić, więc ten rozdział jest bardzo krótki i do kitu. Kolejny pojawi się już niedługo. Liczę na wasze komentarze, opinie - czy to dobre, czy złe - zawsze będą mile widziane.